Maddie’s POV
Zima odeszła w zapomnienie, gdy wychodziłam ze szpitala
Świętego Gerarda ubrana w wygodne czarne legginsy i luźną koszulę w
biało-czarne paski. Marzec przyniósł do miasta pąki kwiatów i zapach kwitnących
traw. Wszystko budziło się do życia, tak jak i we mnie budziło się nowe życie.
Musiałam myśleć odpowiedzialnie i działać odpowiedzialnie, bowiem nie chodziło
teraz tylko o mnie, ale również o to małe stworzenie, które nosiłam pod sercem.
Wsiadłam do srebrnego Porsche Panamera, które należało do
Justina i zapięłam pas. Po chwili dołączył do mnie mój chłopak, zajmując
miejsce za kierownicą. Opuścił lekko szyby i odjechał w stronę naszego domu.
Podróż minęła nam w kompletnym milczeniu, zagłuszanym jedynie pracą sportowego
silnika i odgłosami dochodzącymi z zewnątrz. Gdy dojechaliśmy na podjazd i
wysiedliśmy, przywitała nas stojąca w progu Rosalyn. Wyglądała pięknie, tak jak
zawsze, lecz widziałam w jej oczach ogrom smutku. Nie była pomalowana i jej
włosy były niechlujnie spięte w kok na czubku głowy.
Żadne z nas nie wiedziało co powiedzieć. Poczucie winy
mieszkające gdzieś na tyle mojej głowy krzyczało wprost do mojego ucha: „To ty
jesteś temu wszystkiemu winna!”. Starałam się wyglądać na spokojną, sprawiać
pozory osoby, która ma wszystko pod kontrolą.
Prawda jest taka, że byłam bardziej spanikowana niż wszyscy.
Miałam dopiero osiemnaście lat. Chciałam podróżować, szaleć,
robić głupie rzeczy, których żałowałabym na drugi dzień, pić alkohol i palić
papierosy, chodzić na imprezy i poznawać nowych przyjaciół! Nie zrobiłam nawet
kilku procent rzeczy, które powinna zrobić nastolatka… Moje życie wydawało się
być pasmem narastających porażek, z czego każda kolejna była gorsza i czerpałam
z niej większe konsekwencje.
Wypadek samochodowy i poznanie tajemniczego, uśmiechniętego
chłopaka.
Spotykanie go każdego dnia w najmniej prawdopodobnych
warunkach.
Zamieszkanie z nim, co wydawało się być najgłupszym pomysłem
w całym moim życiu.
Masakra mojego domu i śmierć mojego ojca.
Gra o moje życie, starannie rozplanowane wyjścia, które
zepsułam, jadąc do Harry’ego.
Strzelanina w jego domu.
Seks z Justinem.
Przeprowadzka do Stylesów.
Rodzinne życie z nimi, które przerwała dopiero zdrada
Harry’ego.
Powrót do Justina.
Nowa praca, spotkanie z Anthony’m i ponowne spotkanie z
Harry’m.
Ucieczka.
Pojawienie się w Saint Louis.
Poznanie siostry i znajomych Justina.
Ciąża.
Dopiero raz doświadczyłam obecności TYCH ludzi, którzy
podobno polowali na moje organy i było to w momencie, gdy chciałam spotkać się
z Harry’m i ktoś zaczął do nas strzelać. Nie wiedziałam, tak na dobrą sprawę,
do czego ci ludzie są zdolni, więc nie mogłam ocenić czy to faktycznie oni
wówczas kierowali w naszym kierunki lufy swoich pistoletów. Musiałam zaufać
Justinowi, tak, jak robiłam to wielokrotnie wcześniej.
Weszłam po schodach na piętro i trafiłam do naszej sypialni.
Zasunęłam ciężkie zasłony, nie pozwalając promieniom słonecznym wpadać do
środka. Ściągnęłam buty i położyłam się płasko na łóżku, wbijając nieobecne
spojrzenie w sufit. W mojej głowie od kilkunastu dni panowała kompletna pustka.
Przyjmowałam kolejne informacje do wiadomości i po prostu z nimi obcowałam.
„Musi pani bardzo uważać”, „Całkowity zakaz spożywania alkoholu i palenia
papierosów”, „Proszę jak najwięcej leżeć”. Zdecydowałam się na to, więc musiałam
ponieść pewne wady, jak i w późniejszym okresie czasu – zalety tej decyzji.
Poczułam delikatny podmuch chłodniejszego powietrza na skórze i podniosłam się
do pozycji siedzącej, obserwując jak Justin wchodzi do środka z kubkiem
parującej cieczy w środku. Podał mi go, a gdy tylko skosztowałam łyka poznałam
smak słodkiej, zielonej herbaty.
- Niezręcznie, prawda?
- Nie wiem, co mogę na to odpowiedzieć. Czuję, że to
wszystko idzie tak… nie po kolei. Znamy się zaledwie rok i… - przerwałam, by
westchnąć do samej siebie. – Nie chodzi o to, że nie chcę tego dziecka,
ponieważ nie wyobrażam sobie, bym mogła je zabić. Chodzi o to, jak to wpłynie
na nas. Jeśli mamy być tylko rodzicami, to nie ma sensu, bym tu nadal
mieszkała.
- Maddie.. – mruknął, siadając naprzeciwko mnie. Położył
dłoń na moim udzie i wbił we mnie swoje uważne spojrzenie.
- Tak, wiem, powiesz mi teraz, że poradzimy sobie i zawsze
będziemy razem, ale nie wiemy, jak to będzie, gdy dziecko już się urodzi.
Jeżeli mamy być dwójką obcych osób mieszkających pod jednym dachem, to… to nie
ma sensu.
- Czemu zawsze jesteś taką pesymistką?
- Realistką.
- Rzeczywistość jest taka: jestem w tobie szalenie
zakochany, chcę spędzić z tobą resztę życia. Będziemy rodziną, tego właśnie
pragnę. Proszę cię, nie myśl o tym, co czeka nas w przyszłości i skup się na
tym, co dzieje się teraz.
- Justin…
- Chcę kupić dla naszej trójki dom. Chcę, żebyś była w nim
szczęśliwa. Nie wiem, co mogę jeszcze zrobić, byś w końcu odetchnęła i
przestała się zamartwiać.
Milczałam, odgarniając kosmyk włosów i wsuwając go za ucho.
Mówił piękne rzeczy, jak zawsze, lecz nie mogłam mieć stuprocentowej pewności o
ich prawdziwości. Już raz nadużyto mojego zaufania i bałam się co może się stać
teraz, kiedy nie tylko łączyło nas uczucie, lecz w grę wchodziło dziecko.
- No dalej, pokaż mi, że chcesz być przy mnie szczęśliwa.
Uniosłam delikatnie kąciki ust tworząc przy tym nieco
niezgrabny uśmiech. Dłoń Justina przeniosła się na mój policzek. Spojrzał mi w
oczy i pocałował delikatnie moje lekko rozchylone wargi, zostawiając na nich
jedynie pojedynczy, mocny pocałunek.
- Zrobię dla was wszystko.
Kolejne tygodnie spędzałam głównie w domu, na zmianę,
wylegując się przed telewizorem lub korzystając z coraz cieplejszych,
wiosennych dni, kiedy to siedziałam w ogrodzie. Bycie bezużyteczną zaczynało
mnie powoli męczyć. Za każdym razem, gdy tylko chciałam posprzątać lub
chociażby przesunąć jakiś mebel o kilka metrów, podbiegali zatroskani Rosalyn i
Justin i wyręczali mnie. Było to przyjemne, ale jednocześnie nie mogłam
przywyknąć do faktu, że jestem teraz kimś innym, kimś traktowanym zupełnie
inaczej niż dotychczas. Nie chciałam stać się w jakiś sposób niepełnosprawna
tylko i wyłącznie przez to, że moja ciąża jest w jakimś delikatnym stopniu
zagrożona.
W między czasie, co weekend jeździliśmy do pięknych domów,
szukając tego idealnego dla nas. Niestety, za każdym razem, gdy coś urzekało
mnie – nie podobało się Justinowi. Czas mijał, mój brzuch rósł, a my wciąż
mieszkaliśmy pod jednym dachem z Rosie, która, choć wciąż zapewniała nas, że
możemy tu zostać, zapewne chciała już zamieszkać ze swoim chłopakiem.
- Justin.. Musimy się stąd wynieść. Rosalyn wystarczająco
nam pomogła przez te kilka miesięcy, a ja czuję się coraz gorzej nadużywając
jej gościnności – mruknęłam pewnego razu, gdy mknęliśmy jego samochodem w
stronę centrum handlowego.
- Właściwie… sądzę, że to odpowiednia chwila – odparł
spokojnie, zawracając na najbliższym skrzyżowaniu i jadąc w zupełnie przeciwnym
kierunku.
- Co? Justin, dokąd jedziemy?
Nie odpowiedział mi na to pytanie, lecz wrzucił kolejny
bieg, dodając gazu. Poruszaliśmy się z przyjemną, dość szybką prędkością.
Minęliśmy centrum miasta, a także dzielnicę mieszkalną, wciąż mknąc po idealnie
prostej drodze. Wkrótce jednak zjechaliśmy z głównej trasy, wjeżdżając w boczną
uliczkę, prowadzącą pomiędzy drzewami i pojedynczymi, rodzinnymi domkami. Nie
byłam tu nigdy wcześniej, nie miałam nawet pojęcia, że w Saint Louis istnieje
tak piękne, ciepłe miejsce. Czuło się bijącą stamtąd miłość, gdy
przejeżdżaliśmy obok miejsca, gdzie dzieci grały w piłkę, a czuwające nad ich
bezpieczeństwem matki, popijały kawę na tarasie. To osiedle było jakby żywcem
wyjęte z jakiegoś amerykańskiego serialu. Nagle samochód zwolnił i wjechał na
podjazd domu stojącego na samym końcu tej ulicy, idealnie naprzeciwko jezdni.
Chłopak wyłączył silnik i wysiadł, delikatnie trzaskając drzwiami. Zrobiłam to
samo. Delikatny, wiosenny wietrzyk sprawił, że moja luźna koszulka przylgnęła
do wypukłego brzucha, podkreślając obecność tej trzeciej osoby. Podeszłam do
Justina i wślizgnęłam się w jego objęcie. Dłonie umiejscowił na mojej talii i
oparł policzek o czubek mojej głowy.
- Dlaczego nic wcześniej nie powiedziałeś? – zapytałam
unosząc wzrok na jego twarz. Uśmiechał się, mrużąc delikatnie powieki pod
wpływem padających na nas promieni słonecznych.
- Chciałem zabrać cię tutaj tuż po porodzie, ale… skoro tak
bardzo nie możesz się doczekać…
Zarzuciłam dłonie na jego szyję i wtuliłam się w niego z
całych moich sił. Był naprawdę wymarzonym chłopakiem, który doskonale wiedział,
czego każda kobieta pragnie. Gdy oderwaliśmy się z czułego uścisku zmierzyłam
wzrokiem piękny dom. Idealnie białe ściany wspaniale komponowały się z zadbanym
trawnikiem. Delikatne krzewy kwiatów rozkwitały na pięknie różowy odcień.
Justin wysunął przede mnie swoją dłoń, a w niej połyskujący pęk kluczy.
Natychmiastowo go chwyciłam i ruszyłam do drzwi wejściowych, by otworzyć je
największym kluczem. Powitał mnie ogromny hall. Był po prostu…zapierający dech
w piersiach. Wszystko idealnie wykończone, utrzymane w kremowej tonacji. Po
mojej prawej stronie zobaczyłam kuchnię z jadalnią. Jedynie zajrzałam do tych
pomieszczeń, by móc ocenić, że ten dom to najpiękniejsze miejsce na świecie.
Naprzeciwko znajdowało się wejście otwarte do salonu. Ogromna, skórzana kanapa,
która znajdowała się naprzeciw kominka zwiastowała mi wspaniałe, zimowe
wieczory. Na samym końcu tego pomieszczenia ogromne drzwi na taras były
jednocześnie oknem. Rzuciłam tylko okiem na piękny widok, który roztaczał się z
dużego, drewnianego tarasu – ogromny ogród wypełniony kwiatami, drzewami i
krzewami. Nie chcąc zmarnować ani chwili powróciłam do hallu, by wejść po
schodach na górę. Wąski korytarz rozgałęział się tylko czterokrotnie – jeden z
pokoi był biurem Justina, kolejny był piękną, przestronną garderobą. Trzecie
pomieszczenie, sypialnia, utrzymana w bordowym odcieniu, wydawała się być
najbezpieczniejszym miejscem na świecie. Położyłam się na dużym łóżku,
przymykając na moment oczy.
- Justin, to najpiękniejsze miejsce na Ziemi! – odparłam
słysząc, jak jego kroki podążają za mną. Zatrzymał się przed łóżkiem i gdy
otworzyłam powieki ujrzałam jego piękny uśmiech. Wyciągnął w moją stronę
dłonie, pomagając mi wstać i wziął mnie w ramiona unosząc nad ziemię.
- Nie zobaczyłaś jeszcze wszystkiego – szepnął wprost w moje
ucho i odstawił mnie na podłogę, by za chwilę pociągnąć w stronę ostatniego,
czwartego pokoju na piętrze. W oczy rzucały się pastelowe ściany, było tam
uroczo, błękitne dodatki, kojec z drewna i kilka szafek, zamieniały to miejsce
w cudowny, dziecięcy pokoik. Na ścianie równoległej do drzwi wisiało duże
zdjęcie, oprawione w błękitną ramkę. Przedstawiało mnie i Justina w czułym
objęciu. Zabijcie mnie, nie wiedziałam
nawet, kiedy to zdjęcie powstało, ale było cudowne. Doskonale komponowało się z
resztą. Poczułam, że będąc dzieckiem, nie wychodziłabym stąd, czując się tak rodzinnie
i bezpiecznie. Automatycznie położyłam obie dłonie na brzuchu, delikatnie
gładząc jego powierzchnie.
- Zobacz kochanie, to twój nowy pokoik – odparłam półszeptem
czując, że lada moment wybuchnę płaczem. Tłumiłam łzy, jednak nieskutecznie –
kilka z nich poleciało wzdłuż moich policzków. Justin stanął naprzeciw mnie i
otarł je kciukami.
- Hej..hej, kochanie.. Spokojnie. Nie płacz. Zasłużyliśmy na
to.
Oczywiście, że zasłużyliśmy! Przez prawie rok nie miałam
miejsca, które mogłabym nazwać domem. Nie miałam rodziny i właściwie… byłam
kompletnie sama.
To, co robił dla mnie Justin było nie do opisania słowami.
Mogłabym znaleźć najpiękniejsze, pełne wdzięczności zdania i podarować mu w
zamian za to wszystko ale to wciąż byłoby za mało.
Wzięłam głęboki wdech, wypuszczając powietrze ze świstem i
spojrzałam w głąb pięknych, orzechowych oczu chłopaka. Chciałam odnaleźć
odpowiedź na to, jak mogę pokazać mu, że uczynił mnie najszczęśliwszą
dziewczyną na świecie. Niewiele myśląc, połączyłam nasze usta zamykając je w
romantycznym pocałunku.
Ostatnia dostawa kartonowych pudeł podjechała pod nasz dom.
Zapięłam guziki obcisłego kardigana, który pięknie podkreślał mój ośmiomiesięczny
brzuch. Justin nie pozwolił mi podnieść żadnego z bagaży, nawet tego w którym była
jedynie lekka pościel. Mogłam tylko stać i zarządzać, co należy zanieść do
jakiego pokoju. Podpierałam dłoń na biodrze i uśmiechałam się, ponieważ słońce
rzucało swoje promienie na nasz ogródek. Gdy Bieber skończył i zapłacił
kierowcy samochodu dostawczego, stanął naprzeciwko drzwi wejściowych i
odetchnął z ulgą.
- Nie mogę w to uwierzyć. Mam swój dom, swoją rodzinę…
Cholera, życie potrafi zaskoczyć – powiedział jakby do siebie. Przytaknęłam
gestem głowy podchodząc do niego i wsuwając się w jego objęcie. W tym momencie
zadzwonił sygnał jego telefonu. – Ugh.. Przepraszam na moment – powiedział,
odchodząc na bok i odbierając.
Spojrzałam czułym spojrzeniem na moje nowe miejsce
zamieszkania, doceniając kunszt ogrodnika, fantastycznie dbającego o
roślinność. Całość wyglądała po prostu imponująco.
Justin’s POV
- Halo – powiedziałem, odbierając połączenie. Na ekranie
telefonu wyświetliło się zdjęcie mojej siostry. Przez moment wsłuchiwałem się
jedynie w szybki oddech po drugiej stronie słuchawki. – Halo, Rosie.
- Cholera jasna, Justin. Kiedy dorośniesz na tyle, by móc zaopiekować
się kimś i nie spieprzyć tego?! – jej głos brzmiał groźnie. Nie miałem jednak
pojęcia o co może jej chodzić. Odchrząknąłem, chcąc się tego dowiedzieć, ale
nie zdążyłem zadać pytania, gdyż Rosalyn mówiła dalej. – Był tutaj jakiś… hm,
koleś. Przedstawił się jako dobry przyjaciel Maddie, a przysięgam na moją
nerkę, że nigdy nie wspominała mi o kimś tak charakterystycznym. Zapamiętałabym
to.
- Kto to był? Potrafisz go opisać? Jak wyglądał? Czego
chciał? – zasypałem ją deszczem pytań. Odwróciłem się w stronę mojej kobiety
upewniając się, że nie słyszy mojej rozmowy telefonicznej. Nie chciałem jej
niepotrzebnie martwić. Nawet potrzebnie – po prostu nie chciałem. Ciąża była w
pewnym stopniu zagrożona, a teraz, gdy byliśmy już tak blisko końca…nie mogłem
pozwolić, by cokolwiek mogło to zniszczyć.
- Miał kręcone, brązowe włosy, zielone oczy, kilka tatuaży,
wysoki, umięśniony. Szukał Maddie, podobno to jakaś ważna sprawa. Kazał
przekazać, że nie może się doczekać, aż się spotkacie.
Westchnąłem do telefonu przymykając mocno powieki. Nie
mogłem uwierzyć w to, że nas znalazł. Że jakkolwiek wpadł na trop Saint Louis i
mojego rodzinnego domu.
- Co mu powiedziałaś?
- Że nie mieszkaliście tutaj i że nie znam żadnej Maddie. A
że z tobą ostatni raz widziałam się kilka lat temu, gdy wyjeżdżałeś do Duluth. Nie
musisz mi dziękować. Po prostu chroń swoją kobietę i swoje dziecko.
Rozłączyłem się, przez moment starając się dojść do siebie,
po czym spojrzałem w stronę Madison. Stała przed naszym domem, oglądając
zadbane grządki kwiatów. Jej duży, ciążowy brzuch odznaczał się pod obcisłym
ubraniem. Uśmiechała się, nie tylko ustami, ale również oczami, zachowaniem.
Wręcz kipiała szczęściem.
Nie mogłem jej tego zepsuć.
Podszedłem bliżej i objąłem ją od tyłu, obejmując dłońmi
talię. Zatrzymałem je na brzuszku, który delikatnie pogładziłem.
- Kto dzwonił? – zapytała, muskając rozchylonymi wargami mój
policzek.
- Rosie. Życzyła nam powodzenia na nowej drodze życia –
skłamałem, przyjmując na twarz ciepły uśmiech, który Maddie szybko podchwyciła.
- Jestem taka szczęśliwa Justin. To spełnienie moich marzeń…
- szepnęła. Pragnąłem, by nic ani nikt nie zniszczyło jej tego stanu.
~*~
Aaaaagh, nienawidzę roku szkolnego! Pisałam ten rozdział przez tydzień, a teraz dodaję go, zamiast oglądać "Pana Tadeusza" (ja zbuntowana!). Postaram się dodawać rozdziały co weekend, to znaczy - pisać je w piątek i sobotę, a publikować w niedzielę. Odpowiada wam to?
Przepraszam, że na początku rozdziały pojawiały się systematycznie, a teraz jest to o wiele rzadziej i nieregularnie - 2 klasa liceum to kooooszmar, a 9 godzin języka polskiego w tygodniu potęguje ten koszmar, uwierzcie.
Wybaczcie mi to! Kocham Was szalenie mocno i dziękuję za komentarze i wejścia.
@avonsie.
pierwsza!!
OdpowiedzUsuńhuiqwfueiff <3
OdpowiedzUsuńZajebiste! @d0perihanna
OdpowiedzUsuńRozdział naprawdę fantastyczny! ;) Czekam na następny!
OdpowiedzUsuńWeny i powodzenia życzę! xx
jejku rozdział taki rodzinny <3 ... czekam na kolejny <3
OdpowiedzUsuńŚwietny. Kocham to opowiadanie x czekam na nn @dreamer5512
OdpowiedzUsuńnie moge sie doczekac nowego rozdzialu! :) uwielbiam cie! @letstakeoff
OdpowiedzUsuńUwielbiam to.
OdpowiedzUsuńProszę, pisz jeszcze wiecej! KOCHAM TO OPOWIADANIE!
OdpowiedzUsuńjeflkngkjvznbdkzn uwielbiam to
OdpowiedzUsuńto opowiadanie jest NAJLEPSZE
OdpowiedzUsuńawwww ale słodka sielanka ♥ skoro harry odnalazł dom Rosie to skoro jest już tak blisko to pewnie znajdzie też justina i madd. ale póki co trzymam kciuki żeby maluch się urodził i był zdrowy
OdpowiedzUsuń